sobota, 30 listopada 2013

O czasie na czekanie…

Zawsze na coś czekamy.
 Osobiście cenię sobie czekanie, bo ono pokazuje kim jesteśmy.
 W czekaniu jest zawsze nadzieja i w końcowym efekcie okazuje się często, że czekanie sprawiało nam więcej radości od tego na co czekaliśmy. W wielkim mieście, w którym przyszło mi żyć zapachniało Bożym Narodzeniem, pachnie już od trzech tygodni.
 Minęło Święto Zmarłych, a na ulicach i w sklepach wszelkiego rodzaju trwa handlowa fiesta, która czyni z ludzi niewolników konsumpcji zabiegających jedynie o to, by „miec”, niekoniecznie „być”.
  W efekcie człowiek ciągle tylko pragnie, nigdy nie jest „syty”. Trzeba być „charakternym” i to bardzo, aby przejść obojętnym wobec poczynań tej gigantycznej marketingowej machiny, która chce przekonać za wszelką cenę, że święta będą udane tylko wtedy, kiedy w naszych portfelach nie pozostanie choćby złotówka.
 Święta Bożego Narodzenia w dzisiejszej dobie to wyzwanie. I dziwna rzecz, że pomimo poświęcaniu tak wiele czasu i energii na ich przygotowanie, kiedy wreszcie nadchodzą, nie starcza nam sił ani ochoty, by się nimi cieszyć. 
Co zrobić, aby wobec blichtru świata ocalić w sobie pierwiastek duchowy? Trzeba nauczyć się przeżywać adwent czyli czas, który jest nam dany na czekanie, aby przygotować się na spotkanie przychodzącego Boga i oczekującego człowieka.
 W każdym czasie potrzebny jest nam czas, aby weryfikować hierarchię wartości, tego co dla nas jest ważne, za czym biegniemy, do czego dążymy.
 Adwent pozwala zrozumieć, że nie ma potrzeby „gonienia” czasu, żeby go pochwycić, bo on nie ucieka, tylko zdąża ku nam. W adwencie przygotowujemy się na narodziny Chrystusa. Warto potraktować ten darowany nam czas jako szansę, kto wie, czy nie ostatnią, bo przecież nikt nie zna dnia ani godziny.
 Adwent stawia na miłość, która wypływa z tęsknoty i z żywej relacji osobowej.
 Jest doskonałą lekcją cierpliwości i czekania, co współczesnemu człowiekowi staje się coraz bardziej obce.

                                                                /wg A. Gniewkowska-Gracz/




                                      
P.S
Zapalcie swoje adwentowe świece i niech palą się radośnie! Chrońcie swoje światło i światła Waszych najbliższych. W życiu istnieje wiele dobrych i uczciwych celów... Czy jednak wystarczy osiągnąć te cele, aby spełnić najgłębsze pragnienia naszej duszy? Trzeba zostawić we własnej przestrzeni życiowej także miejsce dla Boga, by kiedy przyjdzie ukryty w dziecięciu zastał nas czuwających.

środa, 27 listopada 2013

O międzyczasie…

Dowiedziałam się od mojego kolegi : W międzyczasie zdążyłem nawet świat polubić... 
 A ja wiem, że w moim międzyczasie mogę zrobić bardzo dużo rzeczy i stwierdzam, że jest on pojemny jak czarna dziura /śmiech/!!! Międzyczas jest domeną kobiet, bo kobiety robią mnóstwo rzeczy w owym czasie, i gdyby go nie było świat dawno byłby pogrążony w całkowitym chaosie /śmiech/!
 Więc w międzyczasie kobieta była: - w pracy, zrobiła zakupy, ugotowała obiad, dokończyła wczorajsze prasowanie, była na kawie z koleżanką, poszła kupić sukienkę i przy okazji buty, odebrała dzieci ze szkoły, zawiozła mężowi dokumenty do pracy, bo zapomniał, i jeszcze poszła do fryzjera, i odwiedziła babcię... 
I mogę powiedzieć, że czas jako taki nie jest nam kobietom w ogóle potrzebny...
 W moim, zakonnym międzyczasie wpadłam w nałóg /śmiech/ robienia zakładek, a to wszystko za sprawą właścicielki bloga Stokrotki Dorotki...









P.S
Ktoś powiedział, że w międzyczasie można utknąć...
Jak jest z waszym międzyczasem?

poniedziałek, 25 listopada 2013

O wyschniętej studni…

Pewien chłopiec co lato wyjeżdżał z rodzicami do starego, wiejskiego domu.
 Kiedy dom kupiono, miał już sto pięćdziesiąt lat i nie było w nim kanalizacji.
 Przez wszystkie te lata wodę czerpano ze starej studni, znajdującej się nieopodal głównego wejścia.
 Studnia ta miała jedną wspaniałą właściwość – nigdy nie wysychała. Nawet w czasie największej letniej posuchy wiernie dostarczała chłodnej, przezroczystej wody. Nadszedł dzień, kiedy rodzina chłopca postanowiła wyremontować dom.
 Kilkaset stóp od domu wywiercono nową studnię, a starą przykryto, by mogła służyć w razie awarii. Stara studnia stała bezużytecznie przez kilkanaście lat, aż pewnego dnia chłopiec, który zdążył już wyrosnąć na młodego mężczyznę, powodowany ciekawością zdjął pokrywę i zajrzał do środka.
 Osłaniając studnię spodziewał się ujrzeć tę samą wilgotną czeluść, którą tak dobrze pamiętał z dzieciństwa. Wody nie było jednak ani kropli. Dopiero po długich dociekaniach zrozumiał, co stało się ze studnią. Dowiedział się, że ten typ studni jest zasilany przez setki maleńkich podziemnych strumyczków, którymi sączy się nieustannie świeża woda. Kiedy pobiera się wodę ze studni, napływa do niej nowa, utrzymując te niepozorne kanaliki w czystości i zapewniając ich przepustowość. Kiedy jednak studnia stoi nieużywana, woda nie jest pobierana regularnie, strumyczki zapychają się. Studnia, która służyła niezawodnie przez wiele lat, wyschła – nie dlatego, że skończyła się woda, ale ponieważ przestano jej używać.
                                                                                            /J.Stanford/







P.S
Ile naszych studni wyschło...? Mam tutaj na myśli nasze relacje z innymi osobami.  Wysychają nasze relacje nie dlatego, że ich nie było, ale dlatego, że przestano ich „używać”. Niezależnie od powodu, dla którego tak się dzieje, skutek jest podobny: ktoś staje się nam obcy. Nie mamy o czym rozmawiać, nie zależy nam na spotkaniu. Powodów może być wiele: jakieś nieporozumienie, przeprowadzka, zmiana pracy... Czasami jednak trudno wskazać przyczynę takiego stanu rzeczy. – Ot, tak jakoś wyszło – mówimy...
Ktoś przestał być ważny, ścieżka zarosła, studnia wyschła, bo przestało się o nią dbać...... / w.g A.M Kolberg OV/
 

Hmm, czy trzeba dbać o wszystkie studnie...?
Może trzeba pozwolić, aby niektóre studnie wyschły...?

sobota, 23 listopada 2013

O końcu...

On: - Obawiam się, że tym razem po prostu będzie koniec...

Ona: - Wierz mi, nigdy nie ma końca... Zawsze jest jakiś ciąg dalszy.






P.S
Ciągle wierzę i mam nadzieję na ciąg dalszy teraz i w wieczności...

czwartek, 21 listopada 2013

O życiu na marne…

Zastanawiam się często, co trzeba robić, aby nigdy nie tracić z oczu tego, co najważniejsze. Na bydgoskiej onkologii nasłuchałam się o kolejnych życiowych perypetiach, zakrętach, o zaczynaniu od nowa, o darowanym życiu... Każdy człowiek ma swoją receptę na życie, na każdy jego etap, ale czy zawsze jest on słuszny...
Pewnego dnia jeden z najsławniejszych profesorów znanego uniwersytetu, kandydat do nagrody Nobla wybrał się w podróż swojego życia w dzikie rejony Amazonki. Amazonka ma to do siebie, że trzeba często korzystać z łodzi i dobrego przewodnika. Nasz podróżnik, znawca nauk i życia podróżował po wodach Amazonki w towarzystwie przewoźnika znawcy tejże rzeki, który od zawsze mieszkał w tych stronach. Rozmawiali o różnych rzeczach i sprawach. Pewnego słonecznego dnia  profesor zaczął wypytywać przewoźnika.
- Znasz historię Ameryki?
- Nie!
- A więc jedna czwarta twego życia stracona.
- Znasz astronomię?
Przewoźnik robi duże oczy i mówi:
- Trochę patrzę na gwiazdy, księżyc, słońce, ale to nic specjalnego...
- A więc dwie czwarte twego życia poszły na marne.
- Znasz filozofię?
- O co pan pyta, jaką filozofię ...
- A więc trzy czwarte twojego życia są stracone ze smutkiem stwierdził profesor. 
Nagle niespodziwanie zaczął padać deszcz, przyszła okropna burza.
Łódź na środku rzeki kołysała się jak łupinka orzecha. Przewoźnik, przekrzykując ryk wiatru, zapytał profesora:
- Umie pan pływać?
- Nie – odpowiedział profesor.
- A zatem całe pana życie jest stracone...






P.S
Można wiedzieć jakoby o życiu wszystko, ale jak przyjdzie zmierzyć się nam z czymś, na co nie mamy wpływu, okazuje się kim naprawdę jesteśmy... I wtedy toniemy, niekiedy bardzo powoli, albo płyniemy i przy okazji pomagamy dopłynąć do celu innym...

poniedziałek, 18 listopada 2013

O torbie...

A właściwie o napisie, który widniał na tejże torbie. Torba należała do młodej kobiety, która tak jak ja czekała na metro.

 „W życiu piękne są tylko chwile i... buty!”

  I miałam o czym myśleć siedząc w metrze /śmiech/!




P.S
I jeszcze myślę o tych chwilach i butach...!!!
Przede mną kolejna wizyta w Bydgoszczy. W podróży będę rozmyślała o tych pięknych chwilach, które za mną i które jeszcze przede mną... i może sprawie sobie nowe buty, bo w życiu piękne są tylko chwile i ... buty, a może torebki.../śmiech/? 

niedziela, 17 listopada 2013

O studni...

Pewien mężczyzna udał się do zakonnika klauzurowego.
Spytał go: - Czego uczy ciebie to milczące życie?
Mnich nabierając wodę ze studni, powiedział do swego gościa:
- Spójrz w głąb tej studni. Co widzisz?
Człowiek spojrzał do studni.
– Nic nie widzę – stwierdził.
Po pewnym czasie, zakonnik, który stał nieruchomo, ponownie zwrócił się do gościa:
- Spójrz teraz! Co widzisz w studni?
Człowiek posłuchał i powiedział:
- Teraz widzę siebie samego, odbijam się w wodzie.
Mnich wyjaśnił: - Widzisz, gdy zanurzam wiadro, woda jest poruszona. Teraz natomiast woda jest spokojna.
Taki jest efekt milczenia: człowiek dostrzega siebie samego. /B.Ferrero/








P.S
Wsiadam do autobusu komunikacji miejskiej; do metra, do tramwaju i cóż widzę... Co druga osoba ma słuchawki w uszach, przed nosem tablet, telefon, ktoś czyta książkę, gazetę albo reklamy, ktoś tam z kimś rozmawia, co jest rzadkością. Mało kto po prostu jedzie i zajmuje się tylko tym co w jego głowie i w sercu... A może jednak wszyscy rozmyślają choć trochę i wsłuchują się w siebie, bo tam ukryta jest prawda o nas samych....
 „Gdy nie mogę poradzić sobie ze sobą, siadam przy mojej babci, która często robi coś na drutach... Moja babcia pachnie lawendą i oddycha powoli, spokojnie. Od czasu do czasu unosi oczy i uśmiecha się, zazwyczaj jednak ogranicza się do swojej pracy i do oddychania... Wydaje mi się, że mnie kołysze...”  Jest jeszcze ktoś kto znajduje sobie spokojny kąt i pozwala, by ukołysała go cisza...

środa, 13 listopada 2013

O Fionie raz jeszcze...

Napisałam kiedyś posta  „O psiej miłości...” gdzie główną bohaterką była Fiona...
Otrzymałam dzisiaj wiadomość od s. Rafały z Doume /Kamerun/:

Życie jej nie było długie, bo tylko 8 lat w Doume, na biskupstwie.
Fiona odznaczała się wieloma, zacnymi cechami, a więc była piękna, duża, silna, za domowników bardzo odpowiedzialna, przywiązana do nich i wierna w służbie.
Głos jej był potężny, gdy zaszczekała na przechodniów to z daleka uciekali.
Swoich wyczuwała z daleka i cieszyła się na ich spotkanie. Obcych lubiła czasem „połaskotać” w piętę, że krew się polała. A szczególnie panów tak „białych” jak i „czarnych”.
Fiona raz tylko wydała potomstwo, które wielu misjonarzy chciało nabyć. Szczęście miało tylko czterech, bo były tylko cztery szczeniaki. Fiona często chorowała na uszy, bo kleszcze bardzo często wchodziły głęboko do ucha, to też nie obeszło się bez weterynarza i zastrzyków.
Nasza Fiona miała kłopoty z zaakceptowaniem dzwonów z kościoła i burz, wyładowań piorunów, tak zresztą jak większość psów.
Jednego razu wieczorem wjechała na posesję s. Edyta. Będąc już w bramie, uderzył blisko piorun. Fiona skryła się pod samochód, którym została potrącona... Z jękiem schowała się w płot cyprysowy i nie można jej było znaleźć. Przeleżała do rana w błocie, cała mokra.
Rano, na widok s. Rafały okazała wielką radość, ale nie mogła się podnieść. Była zbyt ciężka, i dopiero przy pomocy pracownika z misji została przeniesiona i pielęgnowana.
Jednak nic już nie można było zrobić. 
Robotnicy wykopali dół w ogrodzie i pochowali ją.
W czasie przerwy obiadowej, czterech młodych chłopców przedarło się do ogrodu i wykradli Fionę, bo przecież szkoda, tyle mięsa! Powiadomiono żandarmerię o złodziejstwie. Jeszcze tego samego wieczoru, znaleziono winowajców przy ogniu, a w dużym kotle gotowała się... Fiona. Chłopaki cieszyli się na ucztę, ale musieli z Fioną przyjść do „aresztu” na plebanię, gdzie ich pilnowano do rana.
Uczta nie udana!!! Fiona w garnku, a oni nie mogli jej zjeść!!!
Narzekając wypowiadali tylko „mal chance...!” / szkoda, szkoda, szkoda.../

                                               / tekst s.Rafała Raś /Pallotynka/ z Doume/


Zdjęcia Fiony z czasów jej psiego macierzynstwa...











P.S
Nie mogę uwierzyć, że chcieli zjeść naszą Fionę... Nie pomyślcie, że gotowali ją z głodu... Do końca nie zrozumie się tego ludu...  

wtorek, 12 listopada 2013

O jesiennej cebuli....

Cebula służyła niegdyś do przepowiadania pogody...
 Przysłowie ludowe mówiło: jeżeli w danym roku ma ona cienka skórkę, zima będzie łagodna, a jeżeli jest gruba i twarda to trzeba nastawić się na długą i ostrą zimę. Przyglądam się cebuli i mam dylemat jaka będzie tegoroczna zima...

 


 Cebulko, nie bądź taka tajemnicza i prawdę powiedz, proszę!!!


 Słyszeliście, że to skromne warzywo powoduje odrastanie włosów przy łysieniu.
 W tym celu trzeba nacierać głowę sokiem z cebuli,
 najlepiej zmieszanej z niewielką ilością miodu.
Mojej mysiej głowie to nawet sok zmieszany z miodem
 już nie pomoże  /śmiech/!!!



P.S
Hmm, może lepiej takowa miksturę wypić i przy okazji przegonić przeziębienie?

sobota, 9 listopada 2013

O spotkaniach…

Biegłam przez życie. Spotkałam człowieka. Cóż w tym dziwnego?
 Niby nic, każdego dnia stykam się z wieloma osobami.
 Czy to są jednak spotkania?
Są spotkania przelotne, jakby nie pozostawiające nigdzie żadnego śladu. Czasem ktoś jednak „zostaje na dłużej”. Pojawia się niby znikąd i tak po prostu przechodzi przez nasze życie. Nie tylko, że „czyni sobie w nim mieszkanie”, ale jeszcze zdarza się , że wywraca je do góry nogami.
 To niesamowite, jak pozornie chwilowe skrzyżowanie ludzkich dróg może odmienić Ciebie, mnie i świat wokół nas. Mam tu na myśli te dobre spotkania. Zdaję sobie sprawę, jak wielu jest wśród nas poranionych ludzi, którzy doświadczyli od drugiej osoby wiele zła, którzy wciąż cierpią, bo ktoś ich kiedyś bardzo skrzywdził. Oni już mogą nie tęsknić za spotkaniami. Mam jednak takie przekonanie, że i dla nich jedynym lekarstwem jest spotkanie prawdziwego człowieka – kogoś, kto ma ludzkie serce, serce z ciała, które potrafi kochać, przyjąć nas takimi, jacy jesteśmy, z naszym pięknem i bogactwem wewnętrznym, ale i z całą naszą biedą i brakami, słabościami.
  Spotkania są darem.
 Ale czy ci, którzy mnie poznali też tak myślą?
 Jak ja wchodzę w ich życie?
 „Z butami” czy raczej „na palcach”, by nie spłoszyć tego,
 co najbardziej delikatne i wartościowe?
 Nieważne, jak długo dane nam będzie być razem. Istotne, co w nas zostanie. Byśmy tylko w tym naszym codziennym zagonieniu nie przegapili spotkania z człowiekiem, umieli i chcieli się zatrzymać. Może się potem okazać, że to niezaplanowane zetknięcie jest początkiem wielkiej przyjaźni, takiej na całe życie, jest przyjściem samego Boga.
 Kiedy piszę te słowa, z ogromną wdzięcznością wspominam te spotkania, które odmieniły moje życie, może je trochę powywracały, ale na pewno przywróciły mu żywe kolory, sprawiły, że zaczęłam na nowo odkrywać sens wielu wcześniejszych wydarzeń.
 Takie spotkania rodem z powieści Pascala Merciera „Nocny pociąg do Lizbony”.
 Tam to właśnie główny bohater, Raimund Gregorius, nauczyciel języków klasycznych, szedł pewnego deszczowego dnia do szkoły i w jego poukładanym życiu zjawiła się kobieta w czerwonym płaszczu, Portugalka. To spotkanie, a szczególnie brzmienie jednego i chyba jedynego słowa, które do niego wypowiedziała, tak bardzo go poruszyło, że z chwili na chwilę porzucił swoje stare „doskonałe” życie, wszystkie utarte ścieżki, i postanowił wyruszyć w podróż, która stała się jego wędrówką w głąb siebie i odkryciem siebie na nowo.

                                            /tekst s.Aneta Maria od Jezusa Miłosiernego,                                              karmelitanka bosa/





P.S
Zastanawialiście się kiedyś ile w Waszym życiu było spotkań, dzięki którym Wasz życie uległo zmianie... Gdzie są dzisiaj ci ludzie?
A ile spotkań, które wciąż są przed nami...

środa, 6 listopada 2013

O grillowanych termitach....

Wieczorem w czasie pory deszczowej w Afryce nastaje czas na niesamowite łowy! Łapiemy do miski z wodą termity, które chmarami przylatują do światła. Na drugi dzień trzeba wystawić je na gorące promienie słoneczne. Kiedy są już dobrze suche i oddzieliły się od skrzydełek, można je grillować na delikatnym ogniu. W razie braku tradycyjnego grilla można użyć piekarnika. Trzeba bardzo uważać, bo termity łatwo przypalić, dlatego należy je często doglądać i mieszać.
 W miseczce z odrobiną wody rozpuszczamy trochę soli. Pod koniec grillowania rozpylamy tę wodę na prawie gotowe termity i ciągle mieszamy. Pozostaje tylko spróbować, czy są odpowiednio chrupiące
 i słone..., i palce lizać /śmiech/!!!




P.S
Post ten dedykuję tym, którzy mówią, że tęsknota mnie wypełnia... Wspominam Afrykę i dzielę się z Wami jej bogactwem, bo jest czym... Serce człowieka jest przedziwne, bo można je dzielić, rozdawać, pozostawić, ale trzeba uważać, aby zawsze było w całości z właścicielem.
Dlaczego?
Nie można w pełni żyć TU i TERAZ z kawałkiem serca. Nie będziesz szczęśliwy żyjąc w rozdarciu. Życie i ludzie chcą człowieka całego w tym miejscu gdzie jesteś i nikogo, a przede wszystkim siebie nie oszukasz! Gdzie jest na dzisiaj mój dom, moje miejsce?
Tam gdzie mam swoje łóżko /śmiech/!
Kamerun, hmm może do niego powrócę, nie mówię, że nie, nie mogę powiedzieć, że nie chce, ale nie mogę także powiedzieć, że koniecznie muszę..., a jak powrócę będzie to inny czas i inna ja... Kamerun został w Kamerunie, a Judyta jest w Polsce z całym sercem /śmiech/!

poniedziałek, 4 listopada 2013

O wybaczeniu...

Można zapomnieć krzywdę... Często nie można, ale można wybaczyć. Wybaczyć to nie znaczy zapomnieć. Wybaczyć to wyzbyć się negatywnych emocji, które nas pokrzywdzonych niszczą od środka.
Wybaczyć nie znaczy poddać się,
 nie znaczy zapomnieć,
 nie znaczy nie było...
 Trzeba wiedzieć, że każdy z nas jest zdolny do zrobienia komuś krzywdy, ale nie każdy z nas jest zdolny, aby wybaczyć. Zawsze mam wybór.
 Nie mogę zmienić kogokolwiek, ale zawsze mogę wybaczyć
 i pójść dalej....





P.S 
I tak naprawdę nie potrzebna jest nam instrukcja, jak dokładnie to zrobić, wystarczy, że chcemy. Nie warto opierać się, trzymać się przeszłości, bo przebaczenie z dnia na dzień staje się trudniejsze.
Kochasz samego siebie?
Jeśli tak to zrób prezent dla samego siebie, wybacz sobie i innym, bo tylko wtedy stajesz się naprawdę wolnym człowiekiem...

piątek, 1 listopada 2013

O przemijaniu…

Wspominam ludzi, których już nie ma... Przeglądam stare fotografie...
 Nie mogę wysłuchać tych, którzy już odeszli, mogę tylko szepnąć,
 że mieli rację...
 Mam wspomnienia, do czasu gdy sama będę już tylko wspomnieniem...

 Z drzewa na ziemię wśród deszczu, co siecze,
Lecą liście zmartwiałe, znużone...
Z prochuś powstał jak one, człowiecze,
 Lecz nie samym tyś prochem jak one.

                                                                           /Ewa Szelburg-Zarembina/


[obrazek]

                                                                           /zdjęcie nie moje/
                                                                        




P.S
Uroczystość Wszystkich Świętych. Dla kogo jest to święto...?
Wspominamy tych, którzy odeszli... "Świętość nie jest czymś nadzwyczajnym. Świętość nie jest osiągnięciem ludzi wyjątkowych. Każdy z nas może być świętym, niezależnie od swoich słabości, a może nawet paradoksalnie dzięki nim. Świętość polega bowiem na Miłości, ale nie na jakiejkolwiek miłości..."
"Świętość jest Twoim i moim obowiązkiem..."/ Matka Teresa z Kalkuty/. 
Nam żyjącym potrzebne jest to święto, żeby wiedzieć, że i my przemijamy, i będziemy dla naszych najbliższych wspomnieniem...
Jakie to będzie wspomnienie...?
Niech będzie dobre i długo przechowywane w pamięci, nich powiedzą o nas kiedyś: to był dobry, święty człowiek...
Pachną nieśmiertelniki, alejami snuje się tłum, jasne światła na każdym prawie grobie i nadzieja, wiara, że warto było żyć i warto jeszcze żyć...